wtorek, 26 lutego 2013

+

http://www.youtube.com/watch?v=BSr7eXDcn08

 Oto zwiastun nowego opowiadania mojej znajomej mam nadzieję że was to zainteresuje bo ja juz się nie moge doczekać aż zacznie pisać <33

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział II


Od kilku minut siedzieliśmy w salonie. Było to duże pomieszczenie, utrzymane w jasnych kolorach. Beżowe ściany pasowały do podłogi, na której znajdowały się jasne panele. Na środku pokoju leżał dość duży, biały dywan, na którym stał mały, szklany stolik. Pod ścianą usytuowany był narożnik z białej skóry, na nim leżały dwie pomarańczowe poduszki pasujące do bocznych zasłon. Naprzeciwko na niskim, białym regale znajdował się telewizor plazmowy. Nad nim, tak samo jak nad narożnikiem, wisiały oprawione w ramkę zdjęcia zrobione przez mamę Zayn'a, która jest fotografem. Dała nam je jakiś czas temu w prezencie. Przy oknie stała duża paproć należąca do mojego taty. Zostawił ją u nas w domu, kiedy się przeprowadzał. Wszyscy nazywali ją Jerard. Całą dziewiątką wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. 
-Niall chodźmy do sklepu -zwróciłam się do blondyna, po czym odwróciłam się do mojego brata i obdarowałam go uśmiechem.
-Po co? - mój przyjaciel dziwnie na mnie spojrzał.
-Yyyy... - i tu pojawił się problem. Musiałam szybko coś wykombinować. - booo...yyyy... Bo będziemy oglądać film, a nie ma nic do jedzenia.
-NIE MA NIC DO JEDZENIA?! - krzyknął, po czym pociągnął mnie za rękę i skierował w stronę wyjścia.
-Niall, poczekaj - wróciłam do salonu, spojrzałam na Harry'ego i wyciągnęłam rękę w jego kierunku. -Daj mi twoją kartę kredytową.
-No chyba śnisz.
-HARRY. DAJ. MI. TĘ. KARTĘ! – krzyknęłam.
-Masz - wyciągnął portfel z tylnej kieszeni spodni, a z niego swoja złotą kartę.
-Dziękuję braciszku - nachyliłam się i dałam mu słodkiego buziaka w policzek.
Wybiegłszy z salonu, poszłam do korytarza i założyłam moje czarne Converse, po czym łapałam mojego przyjaciela za rękę i poszliśmy w stronę windy. Podczas gdy zjeżdżaliśmy na parter, w pewnym momencie spojrzałam na blondyna. On zrobił to samo, a po chwili zaczęliśmy się śmiać. Kiedy byliśmy już na dole, odruchowo rozejrzałam się po portierni. Potem ruszyliśmy ku wyjściu, a drzwi otworzył nam konsjerż Norman, życząc jak zawsze miłego dnia. Sklep był po drugiej stronie ulicy, ale żeby dać Harry'emu więcej czasu na wyjaśnienie niespodzianki urodzinowej dla Niall'a, postanowiłam zabrać mojego przyjaciela do tego sklepu, który był najdalej.
-Franky gdzie ty idziesz? Sklep jest tam - wskazał palcem na budynek.
-Nie idziemy tam.
-Czemu?
-Yyyy...słyszałam, że tam ostatnimi czasy maja popsute produkty, no wiesz o co chodzi, nie chcemy się przecież rozchorować - musiałam szybko coś wymyślić. Miałam nadzieję, że nic nie podejrzewał.
-To gdzie idziemy?
-Zabiorę cię do... yyyy... Pójdziemy do Tesco.
-Ale to jest na drugim końcu miasta.
-No przecież o to chodzi - szepnęłam.
-Co?
-Nic, nic.
-A jak chcesz się tam dostać, skoro nie mamy prawa jazdy, a co gorsza samochodu?
-Pojedziemy autobusem.
-Autobusem? – spytał zdziwiony.
-No wiesz autobus to pojazd na czterech kołach, napędzany silnikiem, używany do przewozu dużej ilości osób...
-Przecież wiem co to jest autobus - uśmiechnął się, a potem poklepał mnie po ramieniu.
Stanęliśmy na małym przystanku, który miał szklane szyby. Tam popatrzyłam na rozkład jazdy i wyczytałam, że najbliższy autobus jest o 16.46, czyli za 5 minut. Wiem, że gdyby teraz była tu Eleanor, to dezynfekowałaby swoje ręce, za każdym razem, gdyby czegoś dotknęła. Ale cóż, dziewczyna jest przyzwyczajona do luksusu, a nie każdego człowieka da się zmienić. Czasami mam wrażenie, że tej dziewczyny nawet nie da się zrozumieć.
Po chwili przyjechał nasza „limuzyna”. Duży, zielono-żółty pojazd, którym na co dzień nie jeździliśmy. W środku wyglądał tak jak każdy pospolity autobus. Siedzenia zostały obite kolorowym zamszem, na których siedzieli starsi ludzie, bo większość młodzieży była dobrze wychowana i ustępowała im miejsca, ale niektórzy, tak jak grupka typowych buraków, zajmowała tyły i ani myślała, żeby komuś oddać swoje miejsce. My woleliśmy się trzymać środkowych drzwi. Tak to już jest, kiedy nie ma się biletu. W pewnym momencie, do środka weszła dwójka mężczyzn, ubranych w granatowe mundury, z dżokejkami tego samego koloru na głowie.
-Niall - szepnęłam do blondyna. - kontrola biletów, co teraz?
-Nie rozglądaj się po autobusie ani nie patrz na nich, zachowuj się jak gdyby nigdy nic. A teraz nic nie mów, jak podejdą, to ja się nimi zajmę.
Nie wiedziałam co chce zrobić, ale byłam pewna, że jego plan wypali. A skoro nie miałam rozglądać się po autobusie, to patrzałam na niego, prosto w jego cudowne oczy. Po pewnym czasie podniósł wzrok i zaczął patrzeć na mnie. Uśmiechaliśmy się do siebie, a on robił śmieszne miny, z których ja zaczęłam się strasznie śmiać. 
-Dzień dobry, bileciki do kontroli – powiedział do nas jeden z kanarów.
-Buenos días - odezwał się blondyn.
-I co teraz? - mężczyzna zwrócił się do swojego kolegi.
-Te ves como un caballo - Niall nie zwracał na nich uwagi, mówił „do powietrza”.
-Dobra idziemy dalej – kontrolerzy zrezygnowali z pomysłu sprawdzenia, czy mamy bilety.
-Despedida - chłopak wychylił się i pomachał odchodzącym mężczyzną.
Po 20 minutach drogi wysiedliśmy. Dzieliło nas tylko sto metrów od marketu, więc od razu ruszyliśmy w jego kierunku. Na początku Niall poszedł po wózek, bo jeśli on chodzi na zakupy, to zwykły koszyk nie wystarczy.

-To co kupujemy? – zapytał, gdy byliśmy już w środku.
-Nie wiem, bierz to, co chcesz.
-Serio mogę wziąć wszystko? - uśmiechnął się, pokazując mi szereg swoich zębów, na których miał aparat ortodontyczny.
-Jasne. Bierz to, co będziemy jeść, oglądając film.
Na początku poszliśmy do działu z pieczywem. Tam blondyn wrzucił do koszyka pięć dużych paczek chleba tostowego. Potem minęliśmy rzeczy znajdujące się w chłodziarkach. Stamtąd wzięliśmy jedenaście opakowań sera i pięć paczek szynki. Następnie udaliśmy się do miejsca, ze „śmieciowym” jedzeniem. Zabraliśmy dwa duże opakowania serowych chipsów, trzy o smaku zielonej cebulki i sześć o smaku kebabu. Wziął też dziewięć paczek popcornu, który przygotujemy sami w domu. Niall szedł za mną, pchając wózek, a ja kierowałam go tam, gdzie ma iść.
-Franky patrz! - krzyczał jak małe dziecko.
Gdy się odwróciłam, aby zobaczyć co kombinuje mój przyjaciel, widziałam jak odpycha się jedną nogą, a drugą stoi na metalowej rurze, która była częścią wózka. Po chwili i druga noga dołączyła, co nie skończyło się dobrze. Blondyn wylądował na podłodze, ja oczywiście od razu do niego podbiegłam, śmiejąc się przy tym niesamowicie.
-I co królewiczu, spadłeś ze swojego metalowego konia? – zażartowałam, podając mu rękę.
-To nie jest śmieszne - złapał się za głowę, po czym popatrzył na mnie ze smutkiem.
-Pokaż mi - uniosłam rękę, a potem złapałam go za tył głowy. Miał tam niewielką opuchliznę. Bałam się mu o tym powiedzieć, bo jeśli chodzi o zdrowie, to Niall potrafi iść do lekarza, z powodu byle zadrapania. -Wiesz... masz tam takiego malutką, ledwo wyczuwalną opuchliznę.
-CO?! - złapał się za tył głowy, po czym zrobił wielkie oczy. - MAŁA!? LEDWIE WYCZUWALNĄ!? ONA JEST OGROMNA! MOŻE POWINIENIEM JECHAĆ DO LEKARZA!?
-Niall, nic ci nie będzie – zapewniłam.
-Jedziemy.
-Oj, już nie bądź mięczak.
-Ale...
-Nie ma żadnego ale... Przestań już się tak martwić o to zdrowie. Jak ci mówię, że będziesz żył, to będziesz żył.
-No dobra, ale jak mi się coś stanie, to twoja wina – zagroził mi.
-Nie możesz jeździć do szpitala, bo zedrzesz sobie skórkę, zacznij się bawić, żyć.
-To nie jest takie łatwe, kiedy jest się wychowywanym przez lekarza.
-Twoja mama jest psychologiem, ciołku.
-Tak, ale ma tytuł doktora.
Gdy to powiedział, popatrzyłam na niego jak na idiotę i zwątpiłam w to, że on ma choć trochę rozumu. Trzeba będzie nad nim trochę popracować i nauczyć, że można się świetnie bawić, nie mając numeru swojego lekarza na szybkim wybieraniu w komórce.
Poszliśmy jeszcze załadować picie. Wzięliśmy trzy butelki Coli, dwie wody i trzy kolejne jakiejś kolorowej oranżady z bąbelkami, pełnej konserwantów i sztucznych barwników. Pomyślałam też, że skorzystam z okazji i skoro jesteśmy w supermarkecie, to kupię moim psom jedzenie. Z racji tego, że jeśli chodzi o mięso, to Rosalie je tylko drób, więc go kupiłam. Dla małego Adolfa wzięłam kości i psie ciasteczka.
-Co robisz jutro? - kiedy usłyszałam te słowa wypływające z ust mojego przyjaciela, zrobiło mi się gorąco na żołądku.
-Spotykam się z tatą. A czemu pytasz? - starałam się zachować zimną krew.
-Tak po prostu. Bo wiesz, pomyślałem, że może chciałabyś przyjść do mnie. Pogralibyśmy na Xboxie, tak jak kiedyś.
-Mówiąc kiedyś, masz na myśli wakacje? - uśmiechnęłam się.
-No... no tak.
-Przepraszam, ale nie mogę. A nie możesz z kimś innym pograć?
-No mogę, ale to nie to samo. Zauważyłaś, że każda nasza wspólna gra, kończy się tym, że albo ty, albo ja, lądujemy w wannie pełnej zimnej wody?
-Niall, za każdym razem, kiedy to ty byłeś mokry, robiłam ci zdjęcie.
-CO!?
-No - zaczęliśmy się śmiać.
-Te zdjęcia mają nie ujrzeć światła dziennego.
-Dobrze – uśmiechnęłam się do niego.
Kasa numer 1. była wolna, więc od razu do niej podeszliśmy. Tam obsłużył nas mężczyzna, który wyglądał jak klon kapitana Jack'a Sparrow'a. Kiedy Niall go zobaczył, zaczął krzyczeć i błagać mężczyznę o autograf. Normalny człowiek tak się nie zachowuje, ale to była sytuacja wyjątkowa, a ten facet był naprawdę bardzo podobny. Nie mogłam wytłumaczyć Horanowi, że to nie jest kapitan Sparrow. Nie chciał opuścić sklepu, więc kasjer z uśmiechem na twarzy dał mu autograf. Potem go przeprosiłam i wyszliśmy. Niall niósł picie, a ja całą resztę, czyli razem cztery reklamówki. Gdy poszliśmy na przystanek, akurat stał tam autobus i ledwie zdążyliśmy, bo szykował się już do odjazdu. Droga do domu z dwoma przesiadkami zajęła nam 30 minut. Kiedy dojechaliśmy do domu, zaczęłam się zastanawiać, czy Harry i reszta zaplanowali już wszystko na urodziny blondyna. Chciałam jeszcze trochę to przeciągnąć, więc wdałam się w rozmowę z portierem. Nialler grzecznie za mną czekał, stojąc z boku i bacznie obserwując całą sytuację. Dowiedziałam się, że niedługo do naszego wieżowca wprowadzi się jakieś stare małżeństwo. Miałam nadzieję, że nie będą tacy sami jak pani McMalian z szóstego piętra, która wszędzie chodzi ze swoim chihuahua, szepcząc mu do ucha, jak bardzo go kocha i jak nienawidzi osób mieszkających w tym budynku. Raz jak szłam za nią schodami, bo winda była zepsuta, nasłuchałam się różnych ciekawych rzeczy na mój temat oraz o tym, że prawdopodobnie mój brat chce się z nią spotkać. Może i Harry nie postępował rozważnie, ale na pewno nie umówiłby się z sześćdziesięciolatką, to nie w jego stylu.
Po dziesięciominutowej rozmowie, pożegnałam się ze Starym Joe i poszłam z Niallem w stronę windy. Czekaliśmy na nią kilka minut, a potem weszliśmy do środka. Nacisnęłam guzik z numerem 56, potem oparłam się o jedną ze ścian i obserwowałam Niall'a. 
-I jak podobał ci się wypad na zakupy? – spytałam.
-Nie licząc wielkiego guza, to było całkiem fajnie. Musimy to robić częściej - gdy skończył mówić, pokazał mi swoje śnieżnobiałe zęby.
Zawsze gdy się uśmiechał, czułam radość, nie wiem dlaczego. Może to przez to, że mi się podoba? Wtedy w windzie postanowiłam, że nie zostawię tego tak, będę starała się do niego zbliżyć. W końcu kto nie ryzykuje, ten nic nie traci. Miałam nadzieję, że mi się to uda. W przeciwnym razie zastosuję terapie wstrząsową i zacznę umawiać się z innymi chłopakami. Może wtedy będzie zazdrosny, że nie spędzam z nim tyle czasu co wcześniej. Więc miejmy nadzieję, że plan numer jeden zadziała, bo nie mam w zwyczaju flirtować z chłopakami, a szczerze mówiąc, nawet nie umiem. Jeszcze nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka. No, oczywiście nie licząc Max'a, z którym chodziłam w przedszkolu.
Po kilku minutach byliśmy już na górze. Weszliśmy do domu, torby zostawiliśmy w kuchni, a potem poszliśmy do salony. Harry uśmiechnął się da mnie, a potem posunął się Niall'owi, który usiadł obok niego.
-I jak było na zakupach? - zapytała Danielle.
-Dobrze – odpowiedziałam.
-Mam nadzieję, że nie doprowadziliście mojej karty do ruiny – uśmiechnął się Loczek.
-Nie. Wydaliśmy bardzo mało, prawda Niall? – spojrzałam na mojego blond przyjaciela.
-Prawda, prawda... - chłopak wziął głęboki oddech i zaczął dalej mówić - chcę wam powiedzieć, że mam autograf od Johnny'ego Depp'a. Rozumiecie to?! On jest kasjerem w Tesco.
-Pojechaliście aż do Tesco? - Zayn zrobił wielkie oczy.
-Tak.
-Halo... czy nikt nie interesuje się moją przygodą? - zapytał blondyn.
-Jeśli byliście w Tesco, to to nie jest Johnny, tylko Adam, on tam pracuje - Eleanor spojrzała na mnie, po czym się uśmiechnęła.
-CO?! - krzyknął Horan. - CZYLI...
-Przykro mi Niall - brunetka poklepała go po ramieniu.
Jak patrzyłam na Nialler’a, miałam wrażenie, że jest załamany, bo wyglądał na smutnego. Tak się cieszył, że ma autograf znanego aktora, a tu w ciągu minuty, jego marzenia zostały zrównane z ziemią. Pomyślałam, że trzeba go jakoś pocieszyć i wtedy przypomniałam sobie, że gdy był u nas ostatnio, zostawił tu swoją gitarę. Niall cudownie grał, miał też śliczny głos. Bardzo lubiłam, kiedy śpiewał. Pisał też własne piosenki, co wychodziło mu fantastycznie, bo był bardzo utalentowany. 
Poszłam w stronę mojej sypialni, a gdy otworzyłam drzwi, wybiegł stamtąd Adolf i od razu na mnie skoczył. Upadłam na podłogę, a mój pupil zaczął mnie lizać po twarzy, przy tym wesoło merdając ogonkiem. Po chwili wyszła i Rosalie, która nie była aż tak narwana i, jak każdy dobrze wychowany pies, podeszła do Louisa, a ten zaczął ją głaskać.
-A-D-O-L-F! - krzyczałam, kiedy moja twarz była już całkowicie ośliniona - złaź ze mnie!
Zepchnęłam z siebie psa, po czym szybko wstałam i wbiegłam do pokoju zamykając za sobą drzwi, żeby nie wszedł za mną. Słyszałam jak skomlał pod drzwiami. Wyciągnęłam z szafki mokre chusteczki, otarłam twarz, a potem z pod łóżka sięgnęłam gitarę Niall'a.
-HORAN CHODŹ TU! - wołałam przyjaciela.
-Już idę.
-Ale uważaj na psa – ostrzegłam. 
Po chwili do mojego pokoju wszedł blondyn. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok zatrzymał się na instrumencie, który trzymałam w ręce.
-Skąd ją masz? - podbiegł do mnie i chwycił gitarę.
-Ostatni jak byłeś, to zapomniałeś zabrać.
-Dziękuję za przechowanie.
-Nie ma za co. Ale w zamian za to, musisz mi coś zagrać.
Zaczął grać, a przy tym wyśpiewywał kolejne słowa: „Today I don't feel like to doing anythink. I just wanna lie in my bed”
Kiedy skończył grać, spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. W tym momencie pomyślałam o teledysku tej piosenki z tańczącymi małpami i Bruno Mars'em.
-Poczekaj chwilę - okrążyłam łóżko i z komody ściągnęłam moje okulary, takie same, jakie Bruno miał w teledyski. Podeszłam do Niall'a i założyłam mu je, a potem kazałam mu grać jeszcze raz.
Zaśpiewał całą piosenkę, a potem poszliśmy do salonu. Harry razem z Louisem, Danielle i Eleanor robili jedzenie, więc blondyn od razu do nich pobiegł, aby nadzorować tym, co się tam dzieje. Zayn siedział w łazience i poprawiał włosy, a jego dziewczyna czekała na niego na kanapie, przeglądając się w szybce telefonu. Liam szukał jakiegoś filmu w domowym kinie. Jego propozycjami były: Batman z 1989r, Batman Returns, Batman Forever, Batman & Robin, Batman Begins, Batman Dark Knight, Batman the Dark Knight Rises. Podeszłam do niego, zabrałam mu pilota i przeszukałam wszystkie propozycje filmów. Najpierw w dziale przygodowe, potem fantasy, komedie, komedie romantyczne, a na końcu horrory. Najbardziej zaciekawił mnie Sinister, a gdy przeczytałam opis filmu, doszłam do wniosku, że może być naprawdę interesujący. Nie zastanawiając się, co inni o tym sądzą, wybrałam go. Po 20 minutach z kuchni wyszedł nasz 'Catering'. Harry niósł wielki talerz pełen tostów, za nim z takim samym talerzem szła El. Lou w rękach trzymał wszystkie butelki picia, które kupiłam z Niall’em w sklepie, a na dużym podstawku blondyn niósł 9 szklanek.
-I jak Liam, co wybrałeś? - mój brat zwrócił się do chłopaka.
-Ja niestety nic, Franky przyszła i zabrała mi pilota.
-Franky, co wybrałaś? - zapytał Tommo.
-Sinister.
-Co to?
-Nie wiem, jakiś horror, jak przeczytałam opis, to wydaje się ciekawe.
Każdy zajął jakieś miejsce. Lou, El, Danielle, Liam, Zayn i Perrie zajęli kanapę, Niall siedział na fotelu, a ja z Harrym na podłodze. Zanim włączyłam film, chciałam zbudować nastrój i zasłoniłam rolety. Usiadłam, wzięłam pilota, włączyłam film i czytałam napisy. Po chwili przyszedł Adolf, położył się koło mnie, a ja zaczęłam go głaskać. 
Na początku nie było tak strasznie, ale po niecałych siedmiu minutach, patrzałam już przez szpary między palcami, tak strasznie się bałam.
-Zayn daj mi poduszkę! - krzyknęłam tak głośno, że Eleanor, aż podskoczyła ze strachu. Mulat dziwnie na mnie spojrzał, a potem rzucił we mnie poduszką, którą od razu się zakryłam.
Film był coraz straszniejszy. Gdy odwróciłam się w stronę Harry'ego, zaczęłam się śmiać. Był zawinięty w koc, widoczna była tylko sama twarz. Musiał się naprawdę mocno wystraszyć, bo inaczej siedziałby rozłożony z uśmiechem na twarzy. Na ekranie zrobiło się ciemno, potem było widać pusty korytarz. W pewnym momencie zza ściany zaczęło się coś wyłaniać, a moje serca biło jak oszalałe. Zamknęłam oczy. Jednak coś mnie kusiło, żeby jedno z nich otworzyć i tak zrobiłam. To był błąd. Jakieś straszne, zmutowane widmo trzymało na rękach małą dziewczynkę, a jej dłonie były całe we krwi. Przysunęłam się bliżej do Harry'ego, a potem się w niego wtuliłam. No, właściwie to nie w niego tylko kulkę zawiniętą w koc. Spojrzałam na sofę, żeby zobaczyć czy reszta jeszcze żyje. Eleanor było wtulona w Louis'a, a ten zakrywał sobie oczy. Zayn i Perrie byli tak zapatrzeni w ekran, że chyba przestali już mrugać. Za to Liam z rękoma na twarzy, schował się w ramionach Danielle, a ta 'głaskała' go po głowie i oglądała film. Chciałam sprawdzić co robi Niall, więc spojrzałam na fotel. Blondyn spał z głową podparta na dłoni. Zachciało mi się śmiać, ale żeby się powstrzymać szybko zwróciłam się w stronę brata. On, zawinięty w koc, odwrócił się do mnie, a potem wyszczerzył wszystkie zęby. W tym momencie wybuchłam. Zaczęłam się tak głośno śmiać, że chyba było mnie słychać na recepcji. Kulałam się po podłodze, trzymając się za brzuch. W pewnym momencie przestałam. Leżałam na plecach, a rękoma zasłaniałam twarz. Poczułam, ze odpływam.
Gdy otworzyłam oczy w pokoju było strasznie widno. Poniosłam się i szybkim spojrzeniem ogarnęłam cały salon. Panował tu straszny bałagan. Skierowałam się w stronę pokoju Harry'ego, otworzyłam drzwi i zobaczyłam mojego brata bez koszulki. Uśmiechnęłam się o niego, a chłopak odwzajemnił gest.
-Idziesz i sprzątasz salon! – krzyknęłam.
-CO?! CZEMU JA?!
-Bo nie ja! - pewnie strasznie dziwnie to zabrzmiało, no ale cóż. Dopiero co wstałam, więc moje teksty nie są zbyt ciekawe. - zostawiłeś mnie śpiącą w salonie, na podłodze. Za karę idziesz sprzątać.
Zamknęłam drzwi i poszłam do łazienki. Zdjęłam wczorajsze ciuchy, włożyłam do kosza na ubrania i weszłam pod prysznic. Odkręciłam chłodną wodę i zaczęłam myć włosy. Gdy już wyszłam, owinęłam się ręcznikiem, a włosy zawinęłam w 'turban'. Zaczęłam się malować, a potem poszłam do mojego pokoju. Z szafy wyciągnęłam krótkie, lekko poprzecierane dżinsowe spodenki z New Yorker'a, luźną biało-czarną bluzkę na ramiączkach, z dużym wzorem pacyfki. Kupiłam ją, gdy byłam na zakupach z Eleanor. Uszykowałam sobie też czapkę, tzw. 'skarpetę' i okulary 'pilotki' od Gucci. Byłam strasznie głodna, więc poszłam do kuchni, żeby coś zjeść. Siedział tam już Harry, zajadając się stekami.
Stanęłam przed lodówką, wyciągnęłam z niej mleko, z szafki zgarnęłam płatki i miseczkę. Wszystko uszykowałam i zaczęłam konsumować.
-A ty dzisiaj zamierzasz tak wyjść? - pokazał ręką na moje włosy zawinięte w turban.
-Tak, coś ci nie pasuje?
-Nie, tylko... - zawahał się. - wyglądasz jak jakiś arabski szejk.
-Tacie się podoba!
Chłopak spuścił głowę i zamilkł. Ja dokończyłam śniadanie, a potem wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer mojego taty. Odebrał po trzecim sygnale.
-Halo? - odezwał się mężczyzna po drugiej stronie słuchawki.
-Cześć tato – przywitałam się.
-Cześć kochanie, właśnie miałem do was jechać.
-Ok, ja muszę tylko wysuszyć włosy i już będę gotowa.
-To do zobaczenia
-Do zaraz.
Rozłączyłam się, a potem wyszłam z kuchni i skierowałam do łazienki, żeby wysuszyć moje włosy. Zajęło mi to kilka minut. Założyłam potem skarpetę i okulary, a następnie poszłam po buty. Wybrałam czarne Converse. Wydawało mi się, że najbardziej pasują do reszty. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam je, a za nimi stał tata. Ubrany był w czarne 3/4 spodnie, do tego miał szary T-shirt z napisem 'FALLEN' i jakimś abstrakcyjnym rysunkiem u dołu, a na nogach czarne Vansy, które kupiłam mu na urodziny. Nosił je zawsze, gdy się spotykaliśmy. Być może dlatego, żeby było mi miło. Gdy mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął i podszedł do mnie z otwartymi ramionami.
-Hej - uśmiechnęłam się.
-No cześć.
Przytulił mnie tak mocno, że jego delikatny zarost ukuł mnie w czoło.
-Tato, twoja twarz sprawia mi ból.
-No wiesz, jeśli chcesz to wyjdę.
-Ty lepiej wejdź do środka.
Zamknęłam za nim drzwi i poszliśmy do salonu. Usiadł na sofie i, jak zawsze, rozglądał się po pomieszczeniu.
-Może chcesz coś do picia? – zapytałam grzecznie.
-Nie, dziękuję.
W pewnym momencie otworzyły się drzwi od pokoju Harry'ego, z którego wyszedł mój brat.
-Ej, Franky! Musisz to zo...- wszedł do salonu z laptopem w ręku, ale gdy spostrzegł tatę, stanął jak słup i popatrzył na niego z nienawiścią.
-Cześć Harry - ojciec wykonał pierwszy krok.
Loczek mu nie odpowiedział, tylko odwrócił się na pięcie i z urażoną dumą wrócił do siebie. Wiedziałam, że wieczorem będzie mi robił z tego powodu wyrzuty, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Wyciągnęłam rękę w stronę taty, a potem wyszliśmy. Chciałam, żeby wszedł do domu, bo myślałam, że może jakoś Harry się do niego odezwie, ale jednak się przeliczyłam. Jak zawsze, gdy jechałam gdzieś z tatą, na dół zeszliśmy schodami, jednak było to bardzo męczące zajęcie. Gdy byłam na 17 piętrze, popatrzyłam na drzwi do mieszkania Louis'a. Zatrzymałam się, a na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
-Tu mieszka ten Louis? - zapytał tata.
-Tak.
-I jak im się żyje? Słyszałem, że ostatnio jego mama urodziła dziecko.
-Jeśli mówiąc ostatnio, masz na myśli dwa lata temu, to tak.
-A jak ma na imię?
-Mała nazywa się Lux – odpowiedziałam, uśmiechając się.
Ruszyliśmy dalej. Gdy byliśmy już na dole, poszliśmy w stronę samochodu taty czyli Czarnego Audi A6. Sama doradzałam mu to auto. Właściwie, to prawie wszystko, co robi uzgadnia wcześniej ze mną, takie już przyzwyczajenie. Nie wiedziałam, co tata przygotował. Z reguły jeździliśmy bez celu po mieście. Wtedy moja szafa powiększała się, zresztą mój żołądek też. Tata, w przeciwieństwie do mnie, nie jadł dużo. No, chyba że chodziło o słodycze. Wystarczyło mu pokazać chociażby paczkę żelek, a wtedy był jak w transie. Harry zachowywał się tak samo, nigdy nie ruszał się bez nich w domu.
Jechaliśmy strasznie ruchliwą drogą, mijając różne budynki, którym, w miarę możliwości,  przyglądałam się.
-To co będziemy dziś robić? - zwróciłam się w stronę taty.
-Tak sobie pomyślałem... - przez chwilę zamilkł. - ... że może pójdziemy na kręgle?
-Zgadzam się - strasznie się ucieszyłam, bo dawno nie byliśmy na kręglach, a bardzo kochałam grać z tatą.
-I chciałbym, żebyś pojechała ze mną do salonu. Chce sobie zrobić tatuaż.
-Tatuaż? – spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
-Tak.
-Ty?
-Tak ja - tata zaczął się śmiać.
-Dobra, nie powiem, ale bardzo mnie zaskoczyłeś. Zawsze byłeś temu przeciwny.
-Wiem, ale postanowiłem zaprowadzić w swoim życiu jakąś zmianę.
Najpierw pojechaliśmy do kręgielni. Tata zaparkował pod budynkiem, a potem udaliśmy się do niego. Na zewnątrz pomalowany był na granatowo-czerwone barwy. Za to w środku panował luksus. Duży hol, w samym jego centrum znajdowała się 'INFORMACJA'. Gdy tam podeszliśmy, zza biurka wyskoczył młody mężczyzna z bujną czupryną, okularami i aparatem na zębach. Nie wyglądał zbyt interesująco, ale jak mawiała Danielle – „Nie ocenia się książki po okładce.”. Chłopak podał nam specjalne obuwie. Dla mnie rozmiar 38, a dla taty 41. Wzięliśmy buty i udaliśmy się w kierunku sali. Tata otworzył drzwi i pozwolił mi jako pierwszej wejść do środka. 8 długich torów do gry, na górze monitory opisujące punktacje, z przodu specjalne „stoły”, które dostarczały kule. Wszystko było uwydatnione fluorescencyjnym niebieskim światłem. Stały tam też stoliki i ławki, gdzie można było odpocząć. W środku znajdował bar gdzie sprzedawali picie i jedzenie. Usiedliśmy przy jednym ze stolików, założyliśmy buty, a potem tata poszedł zamówić coś na ząb. Cały czas przyglądałam się moim butom, bo były jakieś takie dziwne. Z białej skóry, z akcentami które były w kolorze niebiesko-zielonym, a do tego wszystkiego czarne sznurówki. Ale przynajmniej pasowały mi do reszty stroju. W pewnym momencie odwróciłam się w bok. Kilka stolików dalej razem siedziała jakaś para - śliczna blondynka i słodki brunet. Przyglądałam się im z ciekawością. Dziewczyna miała na sobie czarne legginsy, błękitną bluzkę, a to wszystko zwieńczały buty do gry. Chłopak wyglądał tak samo jak mój tata, 3/4 spodnie, szara koszulka, a czarne Vansy leżały obok stolika. Brunet pił sok, a jego towarzyszka intensywnie z nim o czymś dyskutowała. W pewnym momencie spostrzegł to, że mu się przyglądam, więc szeroko się uśmiechnął i „puścił mi oczko”. Oczywiście ja zrobiłam się cała czerwona i szybko odwróciłam wzrok. Jednak coś mnie ciągnęło, żeby znowu tam spojrzeć. Lecz powstrzymałam się, bo nie chciałam wyjść na jakąś idiotkę. W końcu on był tu z dziewczyną, więc pewnie są parą. Po chwili podszedł do mnie tata, niosąc wielki karton pizzy, która miała około metra średnicy. Położył ją na stole, a potem wrócił po picie.
-Tato? Czy ty masz zamiar to zjeść? – spytałam.
-Nie, ty to zjesz, a ja ci tylko pomogę.
Zaczęliśmy się bez powodu śmiać, a przestaliśmy po 3 minutach. Potem przystąpiliśmy do jedzenia tej ogromnej pizzy. Tata ledwie zjadł dwa najmniejsze kawałki, więc ja musiałam zjeść pozostałe sześć. Nie szło mi to zbyt dobrze i wymiękłam na czwartym. Potem ojciec zaczął mi bić brawo i krzyczeć na całą salę, że zjadłam tylko cztery kawałki. Wypiliśmy sok o smaku granatu, a następnie poszliśmy grać. Od razu upatrzyłam sobie jedną kulę. Ważyła 5 kg i miała różowy kolor. Wzięłam ją i stanęłam z boku, przyglądając się tacie, który wpisywał nasze imiona do komputera liczącego punkty. 
-Możemy już grać! - krzyknął tata, biorąc czarną kulę.- Ty pierwsza.
Spojrzałam do góry na tablicę i wtedy zobaczyłam jak ojciec mnie zapisał.
-Tato! Tylko nie Franklin! – krzyknęłam z wyrzutem.
-No co? Przecież to też bardzo ładne imię.
-Ale ono jest męskie!
-A pamiętasz, że jak byłaś mała, to zawsze chciałaś być chłopcem?
-Pamiętam - uśmiechnęłam się do taty, a potem zaczęłam grać. Strąciłam siedem kręgli, a potem przyszła kolej na tatę. Wiedziałam, ze będzie chciał mi dopiec i pobić mój wynik. Niestety, udało mu się, bo strącił wszystkie dziesięć. Spojrzałam na niego, a potem złapałam moją kulę i poszłam w stronę toru. Zatrzymałam się przy Larry'm, uśmiechnęłam się i wyszeptałam:
-Patrz na to.
Chciałam też zbić wszystkie kręgle, ale nie wyszło mi to, bo kula zboczyła z toru i nie trafiła w żaden.
-Pięknie ci poszło - mężczyzna zaczął się śmiać.
-Raz zbiłeś wszystkie i się szczerzysz.
-A zakład, że cały czas dzisiaj będę trafiał całą dziesiątkę?
-Dobra! O co?
-Jeszcze nie wiem, jak już wygram, to wyznaczę ci jakąś karę.
-Tylko nie śmierci.
-Wszystkie chwyty dozwolone – uśmiechnął się wytrze.
Graliśmy dalej. Tata za każdym razem zbijał dziesięć, a ja nie mogłam przekroczyć ośmiu. Gdy skończyła się już tabela punktów poszliśmy do stolika, gdzie tata zastanawiał się nad tym, co mam zrobić, ze względu na to, że przegrałam. Po jego minie widać było, że bardzo intensywnie myślał, a znając go wymyśli coś głupiego.
-Już wiem - poruszył charakterystycznie brwiami w górę i w dół. - pójdziesz do tego chłopaka, który dał nam buty i powiedz mu, że kręci cię jego aparat – powiedział pewnie.
-Tato nie!
-Ale dlaczego?
-Proszę cię.
-No dobra, to wymyślę ci następnym razem – zrezygnował z przekonywania mnie do zrobienia tego zadania.
Uśmiechnęłam się, a potem zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy, począwszy od szkoły, a skończywszy na:
-Franky, powiedz mi, ten Louis, to jest twój chłopak?
Zakrztusiłam się sokiem, który właśnie piłam. To było najdziwniejsze pytanie jakie kiedykolwiek usłyszałam. Jak mógł pomyśleć, że ja i... Louis jesteśmy parą?!
-Co?! Chyba sobie ze mnie kpisz. On chodzi z Eleanor. W ogóle, czemu pomyślałeś, że ja i on? Że my… no wiesz?
-Bo tak się zatrzymałaś przed jego mieszkaniem rano, to myślałem, ze może coś was łączy.
-Zdecydowanie za dużo myślisz – stwierdziłam.
Tata spojrzał nad moją głowę, a potem na mnie, ponownie unosząc charakterystycznie brwi. Nie chciałam się odwrócić, bo z moim szczęściem, stał tam jakiś zabójca, pedofil albo gwałciciel.
-Franky odwróć się - odezwał się Larry.
-Nie! Jaką mam pewność, że nie stoi za mną jakiś gwałciciel?
-Gwałcicielem nie jestem, wiec możesz się odwrócić - usłyszałam męski głos.
Odchyliłam głowę do tyłu i zobaczyłam tego przystojnego bruneta, na którego tak namiętnie patrzyłam. Dopiero teraz spostrzegłam, jak wygląda z bliska. Miał jasną karnację, całkiem ciemne usta i błękitne oczy, a do tego prawie czarne włosy.
-Może chcesz z nami zagrać? - pokazał palcem na blondynkę.
-Yyyy... jasne, czemu nie -  wstałam i szłam za brunetem w stronę dziewczyny.
Gdy podeszliśmy do niej, uśmiechnęła się szeroko, a potem wyciągnęła rękę w moim kierunku, niemal krzycząc:
-Cześć. Jestem Aurora. A ty? - była naprawdę ładna. Tak jak chłopak, miała jasną karnację i ciemne usta, ale za to miała blond włosy i brązowe oczy.
-Franky - uścisnęłam jej dłoń, która była strasznie zimna, zupełnie jak u trupa.
-A ja mam na imię Noah - wtrącił chłopak. - jestem starszym bratem Aurory.
Wzięłam zieloną kulę i zaczęliśmy grać. Tym razem szło mi lepiej, a raz nawet zbiłam wszystkie kręgle. Gdy była kolej chłopaka, Aurora podeszła do mnie, co nie skończyło się dobrze. Jej kula wylądowała na mojej stopie. Zaczęłam krzyczeć, a dziewczyna przepraszała mnie i zapewniała, że to wypadek. Powiedziałam jej, że nic nie szkodzi, a potem próbowałam zrobić krok, lecz sprawiało mi to straszny ból. Noah, trzymając mnie, pomógł mi wrócić do taty. Styles, gdy mnie zobaczył zaczął się ze mnie śmiać i mówił, że jestem strasznie niezdarna. Pożegnałam się z nowymi znajomymi, a potem razem z tatą wyszliśmy z kręgielni.
Następnie udaliśmy się do studia tatuaży, gdzie dość gruby, brodaty mężczyzna wytatuował tacie na nadgarstku napis „Always Be Together”.
Po wszystkim odwiózł mnie do domu. O własnych siłach weszłam do windy i doczłapałam się do domu, gdzie czekał na mnie Harry.
-Co ci się stało w nogę? – zapytał.
-Miałam bliższy kontakt pierwszego stopnia z kulą do kręgli.
-Poczekaj chwilę - poszedł do swojego pokoju. Usłyszałam hałasy, a po chwili wyszedł stamtąd Loczek z kulą ortopedyczną, którą mi podał. - masz, używałem jej, gdy skręciłem kostkę, ale tobie się bardziej przyda.
Przytuliłam go, patrząc na granatowe kule, a potem poszłam się wykąpać. Gdy już gotowa do spania weszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i ze sterczącymi w powietrzu nogami, zasnęłam.



| Po pierwsze chciałam was przeprosić za jakość rozdziału i za brak zdjęć :c
Nie wiem czemu ale miałam pewne komplikacje. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać. Postaram się jakoś załatwić sprawę zdjęć i je dodać.
Dziękuje za to że czytacie i za to że tak długo czekaliście na kolejny rozdział.
Czytasz=komentujesz|
+  jeśli macie jakieś pytania do bohaterów, zapraszam tutaj ---> http://follow-your-heart-story.blogspot.com/2013/02/pytania.html




niedziela, 3 lutego 2013

Pytania?

Pod tym postem możecie zadawać pytania...nie mi, lecz bohaterom.
jeśli chcecie dowiedzieć się o nich czegoś więcej, jakie relację mają z innymi co ich łączy, itp.
Wystarczy na początku napisać do kogo pytanie jest skierowanie...na każde zostanie udzielona odpowiedź <3

Dla czytających

Cześć mam do was małą prośbę, jeśli czytacie, to prosiłabym o komentowanie...będę wtedy miała większą motywacje i będę wiedzieć, że ktoś to czyta i warto dodawać kolejne rozdziały <3
No i piosenka ode mnie dla was ---> http://www.youtube.com/watch?v=dPKG1-3LXBs

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział I


-Niall chodź! – gdy usłyszałam dzwonek podniosłam się z dużych marmurowych schodów, na których wcześniej siedziałam.
- Za chwilkę – blondyn skierował wzrok w moją stronę.
-Niall proszę! – wyciągnęłam rękę w jego stronę.
- Gdzie ci się tak spieszy? – chłopak nie dawał odporu.
- Po prostu nie chcę się spóźnić na pierwszą lekcje w tym roku szkolnym.
- Oj no dobra, ale powiem ci tyle, że wcale mnie nie cieszy fakt, że zamiast pierwszego września idziemy do szkoły już trzydziestego pierwszego sierpnia.
-I mówisz mi to ponieważ...
-Jeszcze nie wiem - Niall chwycił moją dłoń i nareszcie stanął na nogi. Skierowaliśmy delikatny uśmiech w stronę pozostałej siódemki, którzy nie mieli z nami lekcji i weszliśmy do szkolnego budynku.
Szliśmy długim korytarzem, który był utrzymany, w dość jasnych kolorach. Ściany były pokryte białymi kafelkami, tak samo jak sufit, na którym znajdowały się duże lampy, w kształcie kwadratu. Podłoga wyłożona marmurem w kolorze kości słoniowej, z długimi czarnymi pasami po bokach. W ścianę wbudowane zostały nasze szafki. Ich kolor był naprawdę trudny do określenia, wahał się między morskim, a seledynowym lub jak twierdził mój towarzysz jest to soczyste indygo. Podeszliśmy do nich, aby wyciągnąć książki na najbliższą lekcje. Nie wiem jak się to stało, ale cała nasza ‘paczka’ miała szafki obok siebie. Moja sąsiadowała po prawej stronie z tą, której właścicielem był Harry, mój brat, a po lewej znajdowała się obklejona naklejkami  z napisem ‘I Love Dance’, jak można się domyśleć ta należała do mojej przyjaciółki Danielle. Wyciągnęliśmy książki od geografii i biegliśmy do sali znajdującej się na samym końcu korytarza po prawej stronie, właśnie wchodziła do niej pani Walkerson. Ławka, którą zajmowaliśmy już w tamtym roku była wolna, usiedliśmy na swoich miejscach i otworzyliśmy zeszyty, aby zapisać temat, który brzmiał ‘Sahel-pustynia czy pastwisko?’. Według mnie pierwsza lekcja w semestrze powinna być luźniejsza, ale cóż. To trzydzieści minut zleciało strasznie szybko.Wyszliśmy z klasy, a przez całą drogę Niall opowiadał mi o wyniku wczorajszego meczu koszykówki i o tym, że według niego New Orleans Hornets powinno wygrać z Golden Sate Warriors, a nie odwrotnie. Przy szafkach czekali na nas Louis obejmujący Eleanor i Harry rozmawiający z Zaynem i Perrie.
- A gdzie Liaś? – uśmiechnęłam się do brata pokazując wymienione wczoraj gumki w moim aparacie.
- I Danielle – zaśmiała się dziewczyna z burzą loków na głowie, która podeszła do nas trzymając za rękę swojego chłopaka.
- Oczywiście miałam zaraz o ciebie zapytać. – spojrzałam na nią, a jej reakcją był delikatny uśmiech.
- Co teraz macie? – zapytała Eleanor.
- Ja mam matematykę z Liam’em, Dan, Louis’em, Niall’em i Francy.- mulat odpowiedział tak szybko, jakby bał się, że ktoś go uprzedzi.
- A ja mam z tobą i Perrie, tylko z innym nauczycielem. - Harry wskazał palcem na El.
Skierowałam się w stronę szafek, aby wyciągnąć zeszyt, książkę i przybory do geometrii. Wpisałam kod składający się z 6 cyfr, zabrałam książki i z powrotem zamknęłam ‘wrota do Narnii’.
- Kompletnie nie mogę połapać się w tych nowych planach lekcji. - Louis wpatrywał się w kartkę, na której miał wypisane godziny i sale poszczególnych zajęć na każdy dzień tygodnia.
- Nie łam się Tommo, tylko chodź na lekcje. – objęłam przyjaciela ramieniem, na co on tylko pokazał mi swoje śnieżnobiałe zęby, a karteczkę włożył do kieszeni kremowych spodni od Lacosty.
W Sali jak zawsze panowała ponura atmosfera, nikt nie mógł rozgryźć przyczyny takiego zjawiska. Grupa geniuszy z mojej grupy zastanawiała się nad ewentualnością występowania tam jakiegoś pola magnetycznego, co dla mnie było naprawdę żałosne, to nie żadne nadprzyrodzone moce, to nauczycielka. Pani Collins, sto pięćdziesiąt centymetrów czystego zła. Kiedy szło się na matematykę, wszyscy przygotowywali się jak na wojnę, ale w tym roku razem z Zaynem postanowiliśmy, że jej nie odpuścimy, nie damy się tej wiedźmie.
W klasie ławki były pojedyncze, ale nie robiło mi to zbyt wielkiej różnicy, bo i tak się działam obok przyjaciół. W ostatnim rzędzie przy oknie siedział Niall, ja po jego prawej, a z kolei obok mnie miejsce zajął Malik. Przed nami siedział Liam, Danielle i Louis. Zawsze miliśmy ze sobą kontakt, ale był on ograniczony ze względu na tą starą jędze.
Kiedy Collins weszła do klasy spojrzałam na mulata, a ten ‘puścił mi oczko’ i szeroko się uśmiechnął, wiedziałam co to oznacza. Nasz plan zostanie zrealizowany, już się nie mogę doczekać. Cel? Czy ja wiem, chce żeby żałowała, że ma z nami lekcje. Zayn ma nadzieje, że z naszych zajęć będzie wychodzić z płaczem.
Nauczycielka lub jak mówili inni Szatan, usiadła przy biurku, otworzyła dziennik, a potem obdarzyła wszystkich przelotnym spojrzeniem, przy tym na jej twarzy zagościła mina, jakby robiła nam łaskę tym, że tu jest.
Kiedy matematyka wreszcie dobiegła końca razem z Zayn’em chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się pod klasą od angielskiego. Sala miała numer 17, podbiegliśmy do niej, oparliśmy się o ścianę i śmiejąc się nie wiadomo z czego czekaliśmy na resztę. Na końcu korytarza zobaczyłam idących w naszą stronę - Liam’a i Niall’a.
Kiedy Niall podszedł i objął mnie ramieniem przeszedł mnie dziwny dreszcz. Bardzo lubiłam, gdy byliśmy blisko, ponieważ darzyłam niezwykłym uczuciem. Niezwykle mi się podobał, pochłaniał dziewięćdziesiąt procent tego o czym myślałam przez cały dzień i od jakiegoś czasu wiedziałam, że to nie było jakieś tam zwykłe zauroczenie. Zakochałam się, byłam tego pewna. Nikomu nie powiedziałam, no może za wyjątkiem Danielle. Dlaczego jej? Miałam do niej stuprocentowe zaufanie, wiedziałam, że zachowa to dla siebie i będzie jakoś mi pomagać zbliżyć się do Niall’a.
- Siedzisz ze mną, co nie? - zapytał blondyn
- A z kim innym?
- No nie wiem, na przykład z Perrie?
- Co ja?- zapytała blondynka, która ni stąd ni zowąd znalazła się koło Liam’a
- A ty co tu robisz? - uśmiechnęłam się do niej
- No nie wiem, może czekam na angielski?
W tym momencie minął nas pan Marck Fallon - nauczyciel. Otworzył drzwi od sali i wpuścił nas do środka. Tak jak wcześniej obiecałam usiadłam razem z Niall’em, oczywiście w ostatniej ławce, bo stamtąd był najlepszy widok na klasę, a jak rozmawialiśmy to najczęściej nauczyciel nie zwracał na nas uwagi. Po chwili do pomieszczenia wpadł zdyszany Hazza, pewnie jak zwykle zapomniał, gdzie mamy angielski. Przeprosił profesora, a potem usiadł w ławce.
- Dzień dobry uczniowie.
- Dzień dobry panie Fallon -  wszyscy chórem odpowiedzieliśmy na powitanie.
- Jak wakacje, bo u mnie cudownie. Dwa tygodnie na Hawajach, a wokół mnie tylko piasek, woda i tancerki w skąpych strojach tańczące Hula. Po prostu raj na ziemi.
- Na takie wakacje to ja też bym pojechał – Zayn ‘rozłożył się’ na krześle, a ręce splótł z tyłu głowy.
- Może pan tylko pomarzyć, panie Malik. - uśmiechnął się ‘puszczając oczko’ do mulata. - Dobra, wróćmy na ziemie, miałem zrealizować z wami temat z lekcji wprowadzającej, ale szczerze mówiąc, to mi się nie chce, więc wyciągnijcie sobie kanapki, picie, komórki i co wy tam jeszcze macie, a jakby ktoś wszedł, to ja tu jestem tylko na zastępstwie i dałem wam wolną rękę.
Po angielskim, na którym nauczyłam się miedzy innymi gwizdać i jak kłamać, aby nauczyciel nie miał kłopotów, przyszedł czas na hiszpański. Ściany w sali, w której mieliśmy lekcje były utrzymane w odcieniach czerwieni, a na podłogę położono ciemnobrązowe, drewniane panele. Podwójne ławki rozmieszczono na trzy szeregi, po sześć stołów w każdym. Z przodu klasy, po środku usytuowane było biurko w kolorze jasnego drewna, a za nim wisiała zielona tablica. Na ścianach umieszczono pomoce naukowe, tzw tablice uczniowskie, na których znajdowały się informacje dotyczące czasu Pretérito Pluscuamperfecto, przykłady czasowników zwrotnych, pojedyncze słówka i wiele, wiele innych zapomóg, które pomagały nam na kartkówkach, bo pani Torres zwykle zapominała ich ściągać.
Po hiszpańskim była historia, mój ulubiony przedmiot, którego bardzo brakowało mi we wakacje. Naszym nauczycielem był pan Donnovan. Miły, starszy mężczyzna, który nigdy nie rozstawał się ze swoją zamszową kurtką i ciemno-brązowym kapeluszem takim jaki miał Indiana Jones. Historie miałam z Liam’em, Zayn’em, Perrie, Eleanor, Harry’m, Louis’em, Niall’em i Danielle, czyli cała moja ‘paczka’. W pracowni ściany miały kolor zielony, podłogi, tak jak w innych klasach były drewniane. Ławki zostały ustawione w dwóch rzędach, w każdym po cztery długie stoły mieszczące po pięć osób. Przy oknie, po lewej stronie klasy znajdowało się biurko nauczyciela, w kolorze olchy. Tuż za nim wisiała tablica zwykła, taka do pisania, a obok multimedialna, służąca do wyświetlania różnych prezentacji. Na ścianach tak jak w sali od hiszpańskiego powieszono pomoce naukowe.
W ostatniej ławce, w rzędzie od strony biurka nauczyciela siedział Niall, Harry, Liam, Louis i Zayn. Przed nimi miejsce zajęłam ja razem z Perrie, Danielle i Eleanor, ostatnie krzesło zostało wolne. Profesor dał nam wolną lekcje, więc razem z dziewczynami odwróciłam się do chłopaków.
- Co wy na to, żeby iść dzisiaj po szkole do Starbucks'a? - zapytała Danielle
- A co z lekcjami? - Liam spojrzał w stronę swojej dziewczyny.
- Liam.. jest piątek.. a tak w ogóle to pierwszy dzień szkoły, więc nic nam przecież nie zadadzą. - złapałam go za rękę, która leżała na ławce.
- No to postanowione, idziemy. - Zayn jak zawsze się zgodził.
- A potem pójdziemy do nas obejrzeć jakiś film czy coś. - Harry po chwili milczenia powiedział słowa, na które pewnie wszyscy czekali.
- A nie będziemy przeszkadzać? - Liam jak zawsze wolał się upewnić, czy nikomu nie sprawi problemu swoją obecnością.
- Nie, od jakiegoś czasu mamy dom do swojej dyspozycji. - mój brat wypowiedział to, czego nie chciałam usłyszeć. Tak, nikogo nie było w domu. Dlaczego? Rodzice są od dziewięciu lat rozwiedzeni, a opiekę nade mną i Harry’m sąd przyznał mamie, której ostatnio w ogóle nie widuje. Jest za bardzo pochłonięta pracą, żeby spędzić kilka godzin ze swoimi dziećmi. Harry'emu to nie przeszkadzało, bo im więcej pracowała, tym więcej miała pieniędzy, przez co my dostawaliśmy drogie prezenty. Jako rekompensatę za brak czasu dla nas mój brat dostał samochód, a ja iPhon’a, ale co mi po tym, nie chciałam prezentów, tylko MAMĘ. Częściej widujemy się z ojcem, no właściwie tylko ja, bo Harry nie chce mieć z nim nic wspólnego, nie wiem dlaczego. Może obwinia go za rozpad rodziny, ale to nie jego wina, to była niezgodność charakterów. Ja bardzo kocham tatę, a co do mamy to mogłaby przystopować. Dostajemy alimenty od taty, bardzo wysokie, ale on jest piłkarzem. Gra w reprezentacji USA, więc dla niego to nic takiego. Mama pracuje jako genetyk, też zarabia bardzo dużo, ale dla mnie to się nie liczyło, wolałabym żeby rodzice nie mieli pieniędzy tylko żeby byli przy mnie.
- No to możemy iść do was. – Eleanor uśmiechnęła się i spojrzała na mnie, akurat w tym momencie, kiedy po moim policzku spłynęła łza - Franky, co się stało?
- Nie, nic. – szybko otarłam oczy rękawem, starałam się robić to tak, aby nikt nie zauważył, no ale cóż, nie jestem w tym za dobra.
- No skoro nic to czemu płaczesz? - Louis złapał mój podbródek i uniósł go do góry.
- To ze szczęścia, cieszę się, że przychodzicie.
- Ze szczęścia ludzie nie płaczą - Liam zrobił sarkastyczną minę.
- Jak to nie? A pamiętasz, jak przyszedłeś do mnie cały rozryczany, bo Danielle zgodziła się zostać twoją dziewczyną?
- Ooo Liaś.. płakałeś? – Brunetka powiedziała słodkim głosem, po czym złożyła delikatny pocałunek na ustach swojego chłopaka
- Chłopaki nie płaczą. - usprawiedliwiał się.
- To w takim razie ty jesteś baba. - powiedziałam, aby rozluźnić atmosferę, co chyba mi się udało, bo wszyscy, łącznie z Liam’em zaczęli się śmiać.
Przerwał nam dzwonek na lunch, moje wybawienie. Byłam naprawdę głodna, więc razem z resztą udaliśmy się w stronę stołówki. Ściany i podłogi były tam w kolorze białym i beżowym. Na środku poustawiane było około pięćdziesięciu stołów, przy których nikt nie siedział, bo gdy było ciepło wszyscy szli zajmować te, które były na dworze. W miejscu, gdzie stały trzy kucharki obsługujące uczniów zrobiła się duża kolejka, ale wszyscy nas przepuszczali. No cóż, według nich szkolna elita nie może długo czekać. Kiedy stanęłam twarzą w twarz z jedną z kobiet podających jedzenie, ona wypowiedziała te dwa magiczne słowa:
- Co podać?
- Poproszę sałatkę i marynowane piersi z kurczaka do picia nektar pomarańczowy, a na deser budyń śmietankowy.
Po chwili kucharka podała mi dużą tacę, na której spoczywało moje danie. Wzięłam ją i poszłam na dwór, tam gdzie zawsze jadaliśmy, kiedy było ciepło. Nasz stolik znajdował się w cieniu, innego miejsca sobie nie wyobrażałam, rozciągał się stąd doskonały widok na innych. Mieliśmy jak na dłoni naszą zhierarchizowaną społeczność. Po prawej znajdował się stolik, przy którym siedziały matematyczne mózgi, obok nich fani Gwiezdnych Wojen, a tuż za nimi szachiści. Po lewej stolik, przy którym siedzieli goci, którzy jak dla mnie wyglądają bardzo dziwnie, niedaleko nich znajdował się stół należący do członków kółka teatralnego, a po ich lewej technomaniaki, którzy jedząc próbowali wykonać rysunek robota, skonstruowanego ze starej pralki i żelazka. Po środku siedziały same plastiki, osiłki i ogólnie osoby, które chciały zaistnieć. Dziewczyny z toną makijażu na twarzy i nowo przyklejonymi tipsami, które bały się jeść, żeby przypadkiem nie przytyć kilograma, czy dwóch. Chłopaki z tamtej sfery, co można było zauważyć od razu, potrafili pół życia przesiedzieć na solarium i wpychając w siebie sterydy i tzw. doping. No i na samym końcu siedziały wyrzutki - kujony ze średnią ocen 6.00, na których nikt nie zwracał uwagi. Byli czasami prześladowani przez innych za swoją wiedzę, wielkość mózgu i nazywani marginesem społecznym.
W takich chwilach cieszyłam się, z tego, ze jestem tym kim jestem i mam swoich przyjaciół, których kocham i na których zawsze będę mogła liczyć.
- Jak mogłaś nas tam zostawić? - Louis uśmiechnął się siadając po mojej lewej
- My tam umieraliśmy, czekając aż przyniosą Niall’owi jego zamówienia. - dodał Liam zajmując miejsce po mojej prawej stronie
- Mogliście go wypchnąć na koniec - uśmiechnęłam się patrząc na blondyna idącego w naszą stronę z tacą pełną jedzenia. Zamówił tam chyba pół stołówki.
- O wilku mowa. - Louis spojrzał na Niall’a siadającego naprzeciwko mnie - albo raczej o słoniu.
- Nie obgadujcie mnie. - Horan zrobił poważną minę
- Spokojnie, nikt cie nie obgaduje, siadaj i jedz, na zdrowie - Danielle poklepała go po ramieniu.
Kiedy zjedliśmy okazało się, że zostało nam trzydzieści pięć minut przerwy, więc mieliśmy trochę czasu dla siebie.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę do łazienki. - wstałam i spojrzałam kolejno na dziewczyny z nadzieją, że któraś z nich ze mną pójdzie.
- Po co? – Harry spojrzał na mnie z wyższością.
- Czy ja ci się pytam po co chodzisz do łazienki?
- Tak.
- Jasne. To w takim razie podaj przykład.
- Poczekaj, tylko pójdę do łazienki. - chłopak podniósł się z miejsca.
- Po co?! - wszyscy zaczęli się śmiać
- Oto twój przykład - usiadł z powrotem.
- Głupi jesteś, wiesz?
- Wiem - uśmiechnął się
- Ja też idę, muszę umyć zęby. Zayn chodź. - blondyn zwrócił się w kierunku mulata, machnął na niego ręką, co w jego wykonaniu miało znaczyć zaproszenie do łazienki. Ile ja bym dała, żeby mnie tak zaprosił.. oczywiście, żeby umyć zęby.
- Wiesz co Franky, ja pójdę z tobą. -  Perrie wstała i razem udałyśmy się w stronę budynku. W środku panowała taka miła atmosfera, cisza i spokój. Łazienki były na prawdę śliczne, ciemnobrązowe ściany idealnie kontrastowały z jasną podłogą. Po prawej stronie znajdowało się pięć umywalek, wmontowanych w blat, nad którymi wisiały lusterka. Po prawo umieszczono siedem kabin toaletowych. W środku było dosyć ciemno, z powodu kolorów, ale lampy doskonale oświetlały całe pomieszczenie, dając efekt poświaty.
- Powiesz mi o co chodziło na historii? – Blondynka usiadła na szafce i skierowała wzrok w moją stronę.
- O nic, przecież nic się nie stało.
- Nie owijaj w bawełnę. Znam cię od dziecka, więc wiem kiedy coś ci leży na duszy.
- Naprawdę wszystko jest okej.
- Chodzi o mamę? – nie wiem skąd ona to wiedziała, ale to był strzał w dziesiątkę.
- No dobra, może i coś się stało, ale nie mów nikomu.
- Spokojnie, co zostało wypowiedziane między nami… zostaje między nami.
- No więc, chodzi o mamę. Niby wiem, że ma dużo pracy i że robi to dla naszego dobra, żebyśmy mieli dobrą przyszłość, ale ja tak nie mogę, bardzo za nią tęsknię, a ona kompletnie nas olewa. Więcej czasu spędzam z tatą niż z nią.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, bo nigdy nie miałam takiej sytuacji, ale spróbuj ją zrozumieć, ona was kocha i to jest najważniejsze. Patrz na to z innej strony, możesz spędzić więcej czasu z bratem.
- Z Harry’m? Proszę cię. Z nim się nie da normalnie pogadać, bo zaraz przechodzi do jakiś zboczonych tematów.
- I właśnie za to go kochamy - powiedziała Perrie na co ja uśmiechnęłam się szeroko i zabrałam się do mycia rąk.
Kiedy skończyłam razem z przyjaciółką wróciłam do stołu.
Harry siłował się na ręce z Louis’em i jak zawsze przegrywał, Liam przytulał Danielle, a Eleanor obserwowała zmagania chłopców. Zaszłam mojego brata od tyłu i zaczęłam łaskotać go w okolicy żeber. On od razu puścił rękę Louis’a i zaczął wykręcać się jak opętany.
- Franklin! - Krzyczał na mnie tak głośno, że pewnie cała nasza szkoła go słyszała.
- NIE MÓW NA MNIE FRANKLIN! - nienawidziłam tego, a nie mam bladego pojęcia, kto wpadł na pomysł, żeby tak na mnie mówić.
Staliśmy twarzą w twarz patrząc sobie prosto w oczy z nienawiścią. Jak widać ja byłam zła na niego, a on na mnie. Byliśmy zupełnie różni, czasami zastanawiałam się, czy nie jestem adoptowana, w ogóle nie pasowałam do tej rodziny. Mama specjalizuje się w naukach ścisłych, za to ja nie miałam o tym pojęcia, tata jest sportowcem, co Harry po nim odziedziczył. Babcia, tak jak mój brat świetnie gotuje. Druga babcia, która już nie żyje, ładnie śpiewała, a dziadkowie są specami od robótek ręcznych, tak samo jak Harold. A ja? Ludzie mówili mi, że ładnie rysuje, no może czasami lubiłam coś tam nabazgrać, ale czy  to było ładne, to wątpię. Cała moja rodzina w wieku nastoletnim miała kręcone włosy, tak jak Hazza, a ja zupełnie proste. To wszystko jest podejrzane.
- Bliźniaki się biją. - Louis zaczął się śmiać.
- Ustąp. Jestem starszy i masz mnie słuchać.
- Ale też mi starszy. Minuta czy dwie nie robi różnicy.
- Dokładnie to trzy i pół.
- O proszę, jaka dokładność - spojrzałam mu głęboko w oczy, a on zaczął się śmiać i bardzo mocno mnie przytulił, ostatnio byliśmy tak blisko, kiedy mama była z nami w ciąży.
- Jesteście bliźniakami, a jesteście tak różni. - Danielle dołączyła do nas, obejmując mnie i Hazzę ramionami.
- Bo jesteśmy bliźniakami dwujajowymi. - dałam bratu buziaka na co on się tylko delikatnie uśmiechnął.
Kiedy przerwa się skończyła przyszedł czas na biologię, ulubioną lekcje Harry’ego. W sali zawsze panowała miła atmosfera, ściany w kolorze fuksji i grafitowe podłogi tworzyły ciekawe połączenie. Na ścianach wisiało dużo pomocy naukowych, w kącie klasy stał ludzki szkielet, którego my nazywaliśmy Kostek. Ławki były ustawione w trzech rzędach, po sześć ławek w każdym. Ja razem z Niall’em zajęłam ostatnią ławkę z środkowego rzędu, przed nami siedział Harry z Louisem, a przed nimi Zayn i Perrie.
- W tym roku będziemy poznawać poszczególne elementy ludzkiego ciała - pani Brown mówiła zawsze z takim przejęciem, że nikt nie chciał jej przerywać.- zaczniemy od szkieletu, potem układ pokarmowy, DNA, a zakończymy na układach rozrodczych, oczywiście to będzie w pierwszym semestrze.
Kiedy Harry usłyszał nasze tematy zaczął się śmiać, a Louis z trudem nad nim zapanował. Nauczycielka patrzyła się na niego, jak na jakiegoś psychopatę, zresztą nic dziwnego, każdy tak go postrzega.
Kiedy zadzwonił dzwonek wszyscy poszliśmy do naszych szafek, koło których stał już Liam, Danielle i Eleanor. Schowaliśmy podręczniki i zeszyty, a potem udaliśmy się w stronę wyjścia. Przed szkołą znajdował się duży parking, na którym uczniowie zostawiali swoje samochody. Praktycznie pod sama szkołą stał biały Renault Megane CC należący do Eleanor. Koło niej Perrie zaparkowała swoim czerwonym Jeep’em Compass, którym jeździła do szkoły razem z Niall’em i Liam’em. Następny był czarny Mini Mooris Danielle, ze względu na to, że mieszkała w tym samym wieżowcu co Zayn, zawsze jeździli razem. Następne było srebrne BMW M3 Cabrio, należące do mojego brata, dostał je w prezencie od mamy, kiedy jeździł do szkoły zawsze zabierał mnie i Louisa, ale czasami kiedy się pokłóciliśmy musiałam się przerzucić na bardziej ekologiczną metodę, wyciągałam z szafy deskorolkę i mogłam dojechać tam gdzie chciałam, nie prosząc nikogo o pomoc.
Do Starbucks’a droga ze szkoły zajmowała nam zaledwie 10 minut, oczywiście, kiedy jechaliśmy samochodami. Nie chcieliśmy się męczyć idąc piechotą, więc postanowiliśmy znowu przyczynić się do zanieczyszczenia środowiska. Zayn jechał z Perrie, Niall i Liam z Danielle, Louis ze swoją dziewczyną, a ja oczywiście z Harry’m. Kiedy wsiadłam i zapięłam pasy mój ‘szofer’ włączył radio, leciał piosenka Cher Lloyd ‘With ur Love’. Osobiście bardzo lubiłam młodą wokalistkę, miała cudowny głos, poczucie stylu i była naprawdę śliczna. Zaczęłam się delikatnie bujać w rytm muzyki , a kiedy odchyliłam głowę w prawo zobaczyłam Lou, wyglądającego przez otwartą szybę do którego się uśmiechnęłam.
-Harry? – zapytałam, próbując być głośniejsza niż silnik samochodowy
-Hmm? – zwrócił się w moją stronę, a ja odwróciłam wzrok patrząc jak oddalamy się od szkoły.
-Bo wiesz…-zawaham się, bo nie wiedziałam jak on na to zareaguje, a nie chciałam kolejnej kłótni - Gadałam wczoraj z tatą i...jutro się z nim umówiłam.- powiedziałam na jednym wydech, a zajęło mi to mniej niż dwie sekundy.
-Super - powiedział sarkastycznie z tępą miną.
-To wszystko? - byłam naprawdę bardzo zdziwiona myślałam, że zareaguje 'ostrzej'.
-A co mam skakać z radości?
-Nie tylko... już nie ważne.
Rozejrzałam się po samochodzie, a moje oczy zatrzymały się na schowku, otworzyłam go, w środku była moja torebeczka z naklejkami, które lubiłam naklejać na swoje zeszyty podczas jazdy do szkoły. Pomyślałam, że podenerwuje trochę Harry'ego i poobklejam go. Na pierwszy ogień poszły te wypukłe z krowami. Nałożyłam je na rękę mojego brata, chyba tego  nie poczuł, więc naklejałam kolejne, potem na jego bluzkę i spodnie. Gdy się skończyły wyciągnęłam błyszczące gwiazdki. I wtedy odwrócił się w moją stronę i poznał mój 'złowieszczy plan'.
-Franky! Ale ty jesteś głupia!
-Chce żebyś był piękny.
-A co nie jestem?
-Yyyy... nie .
-Dzięki i to się nazywa siostrzana miłość.
-Ty lepiej patrz na drogę.
 Nakleiłam wszystkie gwiazdki, potem kwiatki, aż w końcu przyszła kolej na serduszka. Gdy dojechaliśmy na miejsce i wyszliśmy z samochodu, Harry zaczął odklejać ozdoby, nie szło mu to za dobrze, bo ten klej naprawdę dobrze trzymał. Po chwili przyjechała reszta, Eleanor od razu wyciągnęła swojego iPhona i zrobiła Loczkowi zdjęcie, potem wysłał je wszystkim, a Louis zaczął się śmiać z Harry'ego siłującego się z naklejkami. W środku było naprawdę pięknie. Ciemna drewniana podłoga doskonale kontrastowała ze ścianami z jasnej cegły. Było tam mnóstwo małych, okrągłych stolików z białego drewna, do każdego z nich były dostawione po dwa krzesła z ciemnego buku, po bokach znajdowały się duże stoliki, a przy każdym z nich stały długie sofy z czerwonego  zamszu, my zawsze zajmowaliśmy jeden z nich. Tak było i tym razem. Wszyscy zajęli swoje miejsca, a ja zgodziłam się iść po kawę, moim towarzyszem była Perrie. Lady też były pięknę, z ciemnej olchy, miejsce w którym było ciasto oprawione szkłem, tam wszystko było idealne.
-I jak tam? - zapytała blondynka
-Nijak, a co ma być?
-Wiesz o czym mówię.
-No właśnie nie wiem.
-O Niall'u.
-CO!?
-Słońce to z daleka widać, jak tylko stanie koło ciebie to się uśmiechasz, a gdy go z nami nie ma, to jesteś taka jakaś nieobecna, nie do życia. A jak tylko zobaczysz, ze rozmawia z inną dziewczyną to zaraz się wkurzasz.
-Nie prawda!
-Prawda!
-NIE!!
-Mnie nie oszukasz. Wiem, ze ci się podoba
-Nie!
-Tak
-Nie!
-Tak.
-No dobra może trochę.
-Wiedziałam.
-Ale nie mów nikomu, wiesz o tym tylko ty no i Danielle.
-Powiedziałaś jej szybciej niż mi?
-No wiesz, ona ma ten dar przekonywania.
-Spokojnie możesz mi zaufać, w końcu nie na darmo jestem twoją przyjaciółką.
-Dziękuję, jesteś kochana - mocno ją przytuliłam.
-Co podać - zapytał sprzedawca przerywając nam słodką euforię.
-Dla Latte Maciatto, Orzechowe Cappuccino, pięć razy Espresso, czarną i Śmietankowe Latte.
- 56 dolarów
Wyciągnęłam z torebki mój skórzany portfel od PRADY i zapłaciłam, potem wzięłam kawy, które sprzedawca podał na specjalnym podstawku i ruszyłam razem z blondynką do stolika. Rozdaliśmy każdemu ich napój i zajęłyśmy miejsca, Perrie siedziała koło swojego chłopaka, a ja pomiędzy mulatem, a Niall'em, co było mi bardzo na rękę.
-Dziękuję za kawę - blondyn przysunął się do mnie szepcząc mi do ucha.
-Nie ma za co - uśmiechnęłam się, a potem spojrzałam w inną stronę, bo pewnie byłam już czerwona jak burak.
-Franky, od poniedziałku zaczynamy gnębić Collins - Zayn rozpoczął temat.
-Wiadomo.
-Nic dobrego z tego nie wyniknie - Payne od kiedy dowiedział się o naszym planie, ciągle mówił, ze będą z tego kłopoty i że tylko ją bardziej ją rozzłościmy.
-Oj Liam już przestań.
-No właśnie, nie chcesz, to nie musisz brać w tym udziału - mulat spojrzał na niego swoim morderczym spojrzeniem - Co będzie jako pierwsze?
-Nie wiem, kaktus?
-Może być, a są w klasie?
-Nie wiem.
-Są - Niall dołączył do rozmowy.
-A ty skąd wiesz? - Zayn był wyraźnie zaciekawiony.
-Bo chyba chodzę z wami na matematykę i jakby nie było to siedze przy oknie, i widzę co jest na parapecie.
-No racja.
-Może chcesz dołączyć do naszej grupy przestępczej? - zapytałam, a w tle rozległ się złowieszczy śmiech Malik'a, brakowało tylko jeszcze piorunów.
-Jasne.
-W takim razie mów mi ojcze chrzestny.
-Ale to ja jestem ojcem chrzestnym - Malik klepnął mnie po ramieniu.
-Ty możesz być co najwyżej moim bratankiem.
-Tato! - chłopak rozłożył ręce w stronę Harry'ego.
-Synu! - krzyknął Hazza
-Banda psycholi - Louis wziął łyk kawy obserwując zachowanie chłopaków.
-Odezwał się normalny - Eleanor spojrzała na swojego chłopaka z dziwną miną.
-Wiesz Lou po prostu zazdrościsz, bo nie możesz dołączyć do naszej bandy - czarnooki odezwał się do niego i posłał mu jedną ze swoich słynnych min typu ' pff ' .
Kiedy wszyscy wypili już kawę wyszliśmy z knajpy i weszliśmy do samochodów, potem jechaliśmy prosto do naszego domu. Po drodze przypomniałam sobie o tym, że mój przyjaciel z blond czupryna ma za kilka dni 17 urodziny i że jeszcze nie zaplanowaliśmy żadnej imprezy, a co najgorsze nie mam jeszcze prezentu.
-Harry!
-Co?
-Niall!
-No Niall, i co w związku z tym.
-13 września?
-No 13 września.
-Naprawdę nie wiesz o czym mówię?
-No nie wiem
-Nasz przyjaciel Niall Horan ma 13 września 17 urodziny - sylabizowałam każdy wyraz, żeby mieć pewność, że dotrze to do mojego brata.
-O Boże - chyba zrozumiał to o czym mówiłam, bo aż złapał się za głowę - zapomniałem!
-Co wy byście beze mnie zrobili?
-I co teraz?
-Nic się nie martw mam plan...